Poniższy tekst został przygotowany przez ucznia Technikum Kreatywnego, Antoniego Zajkowskiego. Przedstawia on relację z wyjścia do pracowni Andrzeja „Graby” Grabowckiego. Całość wyprawy była nie lada przeżyciem dla naszych uczniów, więc warto zapoznać się z perspektywą jednego z naszych zdolnych podopiecznych.
Portret z ulubionym przedmiotem
„Na niedawnym klasowym wyjściu poszliśmy do szczecińskiego atelier fotograficznego, zwanego także pracownią fotografii światła dziennego.
Weszliśmy do dziewiętnastowiecznej kamienicy, a mijając zdobione portale z ciemnego drewna, schodami w końcu trafiliśmy na najwyższe piętro, gdzie powitał nas Andrzej „Graba” Grabowiecki. Pomimo wcześniejszego straszenia nas niesprzyjającymi temperaturami (bo to w końcu mieszkanie w dużej części bez dachu, osłonięte przed zimnem tylko szkłem i stalą), w środku było całkiem przyjemnie – podobno pan Graba specjalnie dla nas nagrzał pomieszczenie.
Jeszcze zanim zebraliśmy się w pracowni, mieliśmy okazję rozejrzeć się w przestronnym, pełnym starych mebli korytarzu. Już na wstępie przywitał nas historyczny klimat, a razem z dreszczem przyszło gęste powietrze, jakby zapełnione przyjaznymi duchami artystów, którzy kiedyś korzystali z atelier.
Z wykładu pana Graby dowiedzieliśmy się o dawnych fotografach i malarzach, niegdyś stojących w tym samym miejscu, co my. Razem z jego słowami i opowieściami, choć bardzo zwięzłymi, dało się wyobrazić setki ludzi i przeżyć, jakie przewinęły się przez to miejsce. Razem z nami, pan Graba przeszedł szybko przez historię tego miejsca i podobnych obiektów w Polsce. Pokazał nam swój dziewiętnastowieczny aparat (nie replikę!) i odpowiadał na zadawane przez nas pytania. Nie trudno było zauważyć, jak wielką pasją darzy on cały ten temat – co każdy interesujący się przeszłymi dziejami, na pewno bardzo doceni.
W końcu nadszedł czas na wykonanie zdjęć. Chętni byli ustawiani na aksamitnym, ciemnozielonym tle, podczas gdy miękkie światło wpadało na nich przez oszkloną ścianę i sufit. Czasem twarz modela była niedoświetlona – wtedy użyliśmy starej jak świat techniki reflektującego lustra. Nawet bez starodawnych strojów i akompaniamentu pianina, proces wykonywania zdjęć miał w sobie nieznany nam wcześniej klimat – w całym przeżyciu było coś magicznego, niepowtarzalnego.
Ci niezainteresowani sesją zdjęciową, mieli wówczas chwilę na rozejrzenie się po mieszkaniu. Za tłem do fotografii okazały się być… tajemne drzwi! Niestety nas tam nie wpuszczono, możemy więc tylko zgadywać, jakie sekrety się tam chowają. Kilkoro uczniów usiadło w „strefie socjalnej”, gdzie jedynym oknem był zasłonięty świetlik. Nawet tamtejsza przestrzeń wypełniona była ciemnym drewnem, pięknym wyposażeniem, lecz przede wszystkim spojrzenie przyciągała ogromna, na około trzy metry wysoka ściana zapełniona książkami na rozmaite tematy -można by śmiało założyć, że każdy z nas znalazłby tam jakieś dzieło dla siebie, jakby wystarczająco długo szukał. Taki zbiór zwaliłaby z nóg niejednego bibliotekarza.
Także inną kolekcją, którą warto wspomnieć, to równie wielka wystawa starych aparatów. Ich historie ciekawiły jeszcze bardziej, niż tak duża ilość. Niektóre były zakupione, inne podarowane. Część z nich była bardzo rzadka, zbierana hobbistycznie przez pasjonatów na całym świecie… a o każdym z nich pan Graba miał coś do powiedzenia. Gdyby nie goniący nas czas (i już wystarczająco przedłużona wizyta), zdawałoby się, że moglibyśmy stać i słuchać całymi dniami.
Niektórym się bardziej podobało, innym mniej. Część z nas wyszła szybko, reszta została do samego końca. Nie trudno jest zgadnąć, po której stronie medalu ja się znalazłem. Muszę przyznać, że z całego doświadczenia wyniosłem jednak mniej o fotografii, a więcej o jej duchu i emocjach, jakie mogą być z nią związane w najmniej spodziewanych miejscach.”